czwartek, 14 stycznia 2016

V. Ten dzień już nadszedł

 Wybudzam się z koszmaru o świcie. Jak zwykle oddycham głęboko, żeby się nieco uspokoić. Na szczęście mama i Lake nadal głęboko śpią, więc wymykam się po cichu wskakując jeszcze w brązowe, obcisłe spodnie, czarną bluzkę i wysokie, wiązane skórzane buty. Włosy zaplatam w kłosa.

 Biorę kuszę na plecy, pas z nożami i kieruję się na zachód lasu, do buku na granicy. Nie czekam na Krisa, bo intuicja mi mówi, że wybudził się z koszmarów wcześniej niż ja, a raczej nie został w domu. Kiedy szybko przeskakuję odległość nad drutem kieruję się od razu do rozłożystego drzewa z pewnym rodzajem ,,półki'' który ustaliliśmy sobie jako nasze miejsce. Dookoła rosną piękne kwiaty na drzewach, które pewnie później zamienią się w owoce.

 Nie widząc tam jednak żadnej żywej duszy postanawiam najpierw zapolować. Widzę dużą, szarą wiewiórkę na sośnie jakieś piętnaście metrów ode mnie. Zakładam strzałę na kuszę i celuję, a wiatr delikatnie owiewa broń. Kiedy już mam wypuścić strzałę, coś w ostatniej chwili kieruje mi rękę w prawo. Pocisk leci idealnie, ale ja odwracam się szybko.
- Kris! O mało zawału nie dostałam!
- Poprawka na wiatr - uśmiecha się łobuzersko i idzie po zdobycz.
- Kiedy tu przyszedłeś? - pytam.
- Jakieś kilka minut przed tobą, ale najpierw upolowałem to - wskazuje na dwa, duże ptaki u stóp naszego drzewa. - Mam nadzieję, że nie jadłaś śniadania?
- Niee... A co?
Siadamy na naszej półce, a on wyjmuje z torby dwa jabłka i kozi ser. Otwieram szeroko oczy.
- Kupiłem to wczoraj wieczorem od Michella. Nawet nie wiesz, jak się ucieszył jak mu dałem parę monet z rynku. I oczywiście strasznie się zamartwiał, czy przypadkiem mnie nie wylosują.
 Michell Gross jest z tej ,,wyższej półki'' mając własny sad i kozę. Jest trochę nadwrażliwy, ale każdy i tak go lubi. Przekrajamy kawał sera na pół i zaczynamy go jeść z plastrami jabłka. Chleb to rarytas, ale bez niego też jest dobre.
- Co byś zrobił, gdyby cię wylosowali? - pytam znienacka, nawet sama nie wiem czemu.
- Hm... prawdopodobnie bym wyjechał do Kapitolu - śmieje się, a ja mu daję kuksańca. - Ale tak na poważnie? Nie dopuściłbym, żeby ktokolwiek zmienił we mnie nastawienie do zabijania ludzi.
- Czyli nie zabiłbyś nikogo na arenie?
- Tego nie powiedziałem. Zabiłbym tylko wtedy, gdybym musiał. Nie popadłbym w ten szał odbierania życia, co zawodowcy.
O zawodowcach wiemy nie tylko z tego, co widzimy na ekranie ale od komentatorów. Bez przerwy mówią o zabójczej grupce nastolatków przeważnie z Pierwszego, Drugiego i Czwartego Dystryktu. Chodzą po całej arenie i wybijają samotników, a potem nie mają litości także dla siebie nawzajem.

Po upolowaniu jeszcze kilku zdobyczy idziemy na czarny rynek. Ja zauważyłam w lesie kilka krzaków jeżyn, więc i je możemy sprzedać. Chodzimy po różnych stoiskach, aż w końcu wracamy z powrotem. Po wysokości słońca osądzam, że jest jakaś dziesiąta.
- Widzimy się na placu - mówię, a Kris uśmiecha się krzepiąco.
Idę do domu powoli, chcę jak najbardziej odwlec chwilę pójścia na plac. Nagle słyszę jakiś pisk i szamotanie niedaleko, w krzakach. Marszczę brwi i przechylam głowę. Zaraz po tym na zakurzoną drogę wytaczają się dwa, walczące zwierzęta. Duży, tłusty bażant i mały kociak. Wyraźnie widać, że ten drugi przegrywa. Aby temu zapobiec rozglądam się szybko czy nikt nie widzi, wyjmuję nóż i trafiam w ptaka. Kotek zdziwiony podnosi się na poranionych łapach. Biorę go ostrożnie na ręce.
- Hej, nie bój się - oglądam jego obrażenia na jasno szarej sierści. Potem wkładam bażanta do torby. Jedzenie zawsze się przyda.

- Hej, wróciłam! - wołam wchodząc do domu. - Lake, mam coś dla ciebie!
Mój brat od razu wypada z pokoju. Rozszerza oczy, kiedy podaję mu szarego kociaka.
- Szczęśliwych Głodowych Igrzysk - mówię z bladym uśmiechem.
- I niech los zawsze ci sprzyja - dopowiada mama patrząc z uśmiechem na radość syna. - Gdzie go znalazłaś?
- Na poboczu drogi, walczył z bażantem. Ciekawe jak oni się w ogóle dostali do dystryktu. Przecież tu nie ma prawie żadnych zwierząt.
- Czasami się jakieś zabłąkują. Daj, opatrzę go.
Po dziesięciu minutach kotek jest wyczyszczony, nakarmiony i opatrzony. Układa się na materacu Lake'a i zasypia. Potem ja idę się umyć. Zdrapuję z siebie całe błoto z lasu z ponurą determinacją. Później mama prowadzi mnie do naszego pokoju, gdzie na łóżku leży śliczna sukienka. Jednak dla mnie nie jest taka piękna, bo wygląda identycznie jak ta ze snu. Jest barwy kości słoniowej, sięga do kolan i ma rękawy do łokci. Jednak wkładam ją, a mama zaplata mi najpierw kłosa, a potem spina go wokół głowy tworząc ,,koszyczek''.
- Pięknie wyglądasz - mówi mój brat trzymając kotka na kolanach.
- Dziękuję - uśmiecham się z trudem, a mama mnie obejmuje. - Jak go nazwiesz?
Lake zastanawia się przez chwilę.
- Daktyl - oznajmia w końcu. - Nigdy go nie jadłem, ale podobno jest dobry.
Śmiejemy się z mamą, ale potem musimy już wychodzić. Rozstaję się z nimi przed kolejką do identyfikacji krwi. Prawie nie czuję bólu strzykawki, tak strasznie się stresuję. Potem staję w grupie dziewczyn w moim wieku.
Kiedy gwar ucicha na podium przy Pałacu Sprawiedliwości wchodzi Pellie. Tym razem ma na sobie białą, lokowaną perukę, a sukienkę i szpilki w kolorze błyszczącego turkusu pomieszanego z zielonym ... usta także.
- Szczęśliwych Głodowych Igrzysk! - oznajmia wysokim, donośnym głosem oraz uśmiechem na wypudrowanej twarzy. - I niech los zawsze wam sprzyja!
Wszyscy milczą. Mimo z pozoru wesołych słów każdy kojarzy je jak najgorzej. Pellie włącza nam film przedstawiający wybuch powstania nazywany Mrocznymi Dniami. W nim właśnie Trzynasty Dystrykt został zrównany z ziemią. Od tego czasu organizowane są igrzyska. Potem kobieta podchodzi znów do mikrofonu.
- Damy mają pierwszeństwo - oznajmia jak w śnie. Moje serce zaczyna bić bardzo szybko, ze stresu nie mogę nabrać powietrza.,, Tylko nie ja, błagam, nie ja...'' myślę. W końcu Pellie wyciąga karteczkę.
- Donny Hadswell - mówi głośno. Wypuszczam z ulgą powietrze, gdy nagle mój wzrok wyławia coś dziwnego. Karteczka Donny ma dwie krawędzie na dole. Czyli to nie koniec, karteczki znowu są dwie. I już, kiedy dziewczyna wyglądająca na około czternaście lat ze spuszczoną głową wychodzi przed szereg podnoszę rękę.
- Karteczek są dwie - oznajmiam drżącym głosem. - A zawsze liczy się ta z wierzchu...
Pellie marszczy brwi, a wszystkie oczy są w tej chwili zwrócone na mnie. Jeżeli zamiast Donny padnie na jakąś inną dziewczynę za wyjątkiem mnie, ona mnie znienawidzi. Jednak moja wrodzona intuicja wie, że tak się nie stanie. Oddycham głęboko, kiedy Pellie odrywa dwie karteczki od siebie, a tą, z której czytała wrzuca z powrotem do urny. Wiem, kogo imię jest na drugiej karteczce, wyczuwam to. Dlatego nie doznaję szoku, kiedy czyta.
- W takim razie los padł na Rivię Harline!
Jak w transie idę powoli między innymi dziewczynami, które patrzą na mnie z niedowierzaniem. Ignoruję krzyki Lake'a dobiegające z tyłu. Wchodzę na podium.
- Ach, to ty, kochanie - mówi kobieta. - Dobrze, że mamy sprawiedliwych w tych czasach. Teraz kolej na panów!
Szybko zaciskam kciuki, żeby nie padło na Krisa, gdy nagle pada inne nazwisko:
- Grell Williams!
- Zgłaszam się na ochotnika! - mówi szybko Kris.
,,Nie!'' krzyczę już w myślach, kiedy...
- Nie. Ja się zgłaszam. - drżący głos chłopaka wyglądającego na około trzynaście lat przebija hałas. - Jestem Cody Stanley.
Niepewnym, ale szybkim krokiem wychodzi na podium i staje obok mnie. Nie jestem w stanie się otrząsnąć.
- A więc mamy już naszych trybutów! Proszę o oklaski!
Rzadko się zdarza, żeby cały tłum podniósł trzy palce w górę. Ani ja, ani Cody nie powinniśmy trafić do igrzysk. Nikt nie powinien.
Daję się zaprowadzić przez Strażników Pokoju do małego pomieszczenia w Pałacu. Chwilę później drzwi się otwierają, a wpada przez nie Lake, za nim mama. Brat rzuca się na mnie z płaczem.
- Riv, czemu?! Czemu to zrobiłaś?!
- Musiałam - szepczę głaszcząc go po włosach, a do oczu napływają mi łzy. - Miałabym wyrzuty sumienia do końca życia.
Potem przytulam mocno mamę.
- Kris was wyżywi, polegajcie na nim. Lake, pod żadnym pozorem nie wychodź na czarny rynek, za dużo tam złych typów. Mamo, nie daj się zwieść tam tanią ceną, to ty musisz uważać, że ani ty, ani sprzedawca nic na kupnie nie straci. Dużo z nich oszukuje.
- Dobrze kochanie. - odpowiada cicho.
- Musisz to wygrać... - zaczyna Lake, gdy nagle wchodzi Strażnik, by ich wyciągnąć - RIV!
Jego krzyk zagłusza trzaśnięcie drzwi. Staram się jakoś uspokoić, ale ręce mi się strasznie trzęsą. Chwilę później jednak drzwi znowu się otwierają, a ja wpadam prosto w objęcia Krisa.
- Nie ufaj innym, sojusz każdy może złamać. Może znajdziesz kuszę... pamiętaj o taktyce z nożem... - słyszę jego głos przy uchu. - Nigdy nie wybaczę sobie, że Cody się zgłosił, ale chyba miał ważny powód... Riv... - oddala mnie od siebie. - Wygrasz to, wiem, że dasz radę.
- Spróbuję - odpowiadam cicho, a on całuje mnie w czoło. Potem i jego wywleka ten sam Strażnik.
 Zaczynam wreszcie myśleć o trzynastoletnim chłopcu, Codym. Nie mogę uwierzyć, że zgłosił się za starszych. Jestem pewna, że nigdy nie władał bronią, chyba, że scyzorykiem. Do tego jeszcze pewnie jego rodzina jest jeszcze bardziej załamana niż moja. Kris jest dla mnie jak brat, ale i on, i Lake oraz mama wiedzą, że przynajmniej umiem polować, chociaż moich szans prawie nie ma... co dopiero Cody'ego.
Po około dziesięciu minutach siedzenia w ciszy przychodzą po mnie, Pellie, Cody i jakiś mężczyzna po sześćdziesiątce. W ciszy wsiadamy do pociągu. Wiem, że wiedzie on do stolicy Panem, Kapitolu.
- Czeka nas dosyć długa droga - oznajmia Pellie, jak zwykle radosna. - Może chcecie sobie odpocząć?
Ale ani ja, ani Cody nic nie odpowiadamy. Kiedy pociąg rusza, spodziewamy się trzasku i gwałtownego ruchu, ale on jedynie cicho sunie po torach. Przechodzę przez przedział gościnny mijając miękkie fotele, stoliki obładowane jedzeniem oraz puszyste dywany. Nigdy nie widziałam takiego luksusu.
- Niezłe, co? - zagaduje Cody przechodząc obok.
- Dlaczego się zgłosiłeś? - pytam bardzo cicho.
Jego mina rzednie, odwraca się bez słowa. Czyli musi być w tym coś ukryte. Kiedy Pellie pokazuje nam nasze pokoje od razu zamykam się w nim i kładę na łóżku. Wpatruję się w biały sufit.
Zostałam sama.
Na arenie też zostanę.

***********************
Kolejny wpis jest ^^
Bardzo dziękuję za komentarze, które się pojawiły,
każdy to dla mnie duża motywacja do dalszego pisania :)
Mam nadzieję, że wpisik jest OK, a że za niedługo
mam ferie, to może kolejne rozdziały będą się pojawiać troszkę częściej ;)
~Ilumi :3


1 komentarz: