czwartek, 21 stycznia 2016

VI. Kapitol

 Jakąś godzinę później ze snu przepełnionego koszmarami wybudza mnie głośne pukanie w drzwi. Otwieram powoli oczy i wołam, żeby osoba mnie budząca łaskawie sobie poszła. Zerkam też na mały zegar w moim ,,pokoju wypoczynkowym'' i widzę, że jest druga po południu. Zwlekam się powoli z łóżka wyczuwając jakiś zapach zza drzwi. Wychodzę do głównego pokoju i widzę cały stół uginający się od ilości jedzenia. Mimo woli opada mi szczęka.
- Zareagowałem tak samo - mówi pogodnie Cody, który już siedzi przy stole.
- Częstuj się, Rivio - zaprasza Pellie.
- Riv - poprawiam ją nadal otępiała. - Mogę brać co chce?
- Oczywiście.
Siadam za stołem i nabieram sobie na talerz pieczeń oraz ryż z przyprawami, a do szklanki nalewam czystej wody z cytryną. Wszyscy we trójkę jemy w ciszy, kiedy nagle do pokoju wchodzi ten sam mężczyzna koło sześćdziesiątki z prostymi, siwymi włosami opadającymi do żuchwy, małym zarostem oraz żywymi, czarnymi oczami.
- O, nasze optymistyczne słoneczko wstało - odzywa się niskim głosem rechocząc. Pewnie nazywa mnie tak, bo wcześniej w ogóle się do niego nie odezwałam. Teraz też tego nie robię.
- Jestem Owen... i nie, bynajmniej nie jestem waszym mentorem. Nikt ze zwycięzców Siódemki nie dożył waszego zacnego pojawienia się jako trybutów - siada ciężko za stołem i zaczyna nakładać sobie paszteciki.
- To... w takim razie kim pan jest? - pyta niepewnie Cody, a ja w duchu się zastanawiam, czy ten chłopak naprawdę nie ma skłonności samobójczych.
- Kimś, kto wam w jakimś stopniu może pomóc - odpowiada - Ale czy wam pomoże, to zależy od was.
Obiad się kończy, a nadchodzi czas na deser. Na stół wjeżdżają różne ciasta i desery lodowe, oraz gorąca czekolada z bitą śmietaną. Słyszałam coś o tym napoju, ale nigdy go nie próbowałam. Jednak zanim zdołam wziąć filiżankę, Cody bez wahania wychłeptuje całą w minutę, a bita śmietana zostaje mu na twarzy w postaci wąsów. Zaczynam chichotać.
- Co? - pyta zdezorientowany, a teraz wygląda tak rozbrajająco, że przypomina mojego brata, tylko w starszej wersji. Nadal się uśmiechając podaję mu chusteczkę.
- Jesteście może spokrewnieni? - pyta z ciekawością Owen. - Po wygląda, jakbyście byli.
Faktycznie, Cody także ma brązowe włosy i zielone oczy, jednak jakby się przypatrzeć można dostrzec kilka różnic. Moja spalona słońcem skóra ma trochę ciemniejszy odcień od niego, a oczy przypominają raczej intensywnie zielone liście, niż ciemną trawę. Ponadto jego włosy są pozwijane w loki, a moje  raczej proste i trochę jaśniejsze od niego.
- Nie, nie jesteśmy - odpowiadam.
- Szkoda - odpowiada. - To by się sprzedało. Bo miłości raczej nie będziecie udawać, głupio mieć starszą dziewczynę od siebie.
- Ta - odpowiada Cody, którego perspektywa udawania ze mną romansu trochę rozśmieszyła. - To by było dziwne.

Po około jeszcze kilku godzinach jazdy nasz pociąg zaczyna zwalniać. Oboje od razu wyglądamy przez okno, gdzie widzimy już potężne wieżowce Kapitolu.
- Wow - szepcze chłopak, a ja mu przytakuję.
Koło stacji zbierają się tłumy wiwatujących ludzi, a ja od razu czuję się tym onieśmielona. Wsiadamy w kolejny pojazd, który wiezie nas do dużego wieżowca.
- Zostaniecie teraz poddani ,,poprawie'' - oznajmia Pellie uśmiechając się jak zwykle.
- Poprawie? - unoszę sceptycznie brwi.
- Nasze słoneczko jak zwykle promienieje entuzjazmem - mruczy Owen. - Poprawie, czyli będą was czyścić, myć i takie tam.
Cody nic się nie odzywa, tylko patrzy przez okno szeroko otwartymi oczami. Dojeżdżamy na miejsce.
- Teraz oddajemy was w ich ręce - mówi Pellie - Po zabiegach zobaczycie się ze swoimi stylistami. Dzisiaj prezentacja dystryktów!
Od razu trafiam w otoczenie naszych ,,poprawiaczy''. Cody'ego zabierają na inną salę, natomiast ja przechodzę rozmaitą kolekcję zabiegów i czyszczeń. Potem, moje czyste ciało bez żadnego brudu czy włosów dostaje biały, puszysty szlafrok. Wtedy trafiam przed lustro.
- Musimy coś zrobić z twoimi włosami - mówi niska kobieta o lekko różowej skórze oraz fioletowych włosach i ustach w tym kolorze. Potem mówi coś po cichu do jakiegoś mężczyzny nadal trzymając moje bardzo długie kosmyki.
- Będziecie je ścinać? - pytam.
- Tak, mają za dużo kołtunów. - odpowiada kobieta.
- To zróbcie tak, żeby ich nie miały - odzywam się trochę ostrzej. - Ale nie ścinajcie.
- Rivio, zrozum...
- Możemy je pocieniować - mówi cicho mężczyzna. - Zetniemy tylko końcówki.
Nie rozumiem zbytnio co mówi, ale po zabiegu długość końców zmienia się tylko o centymetr. Po wszystkim zostawiają mnie w pustym pokoju. Po chwili wchodzi do niego drobna brunetka o lekkim makijażu i srebrnych niciach we włosach. Ubranie także ma normalne.
- Witaj, Riv - podchodzi do mnie. Jako jedyna od razu użyła zdrobnienia. - Ja jestem Elsa, twoja stylistka. Na wstępie mówię, że mimo tych trudnych okoliczności postaram się, byś dobrze się tu czuła.
- Dziękuję - odpowiadam nieco onieśmielona jej odmiennym zachowaniem.
- Chodź, prezentacja dystryktów jest już za godzinę.
Z pustej sali lekarskiej prowadzi mnie do wygodnego apartamentu, a potem zaczyna mi robić makijaż.
- Nie bój się, nie będziesz mieć betonu na twarzy - odzywa się przy nakładaniu małej ilości pudru - Ale też nie zrobię cię na zwykłą dziewczynę z dystryktu.
Po skończeniu makijażu prawie nie czuję, że jestem umalowana. Jednak kiedy przychodzi z moim strojem, zwykły makijaż nie mógłby do niego w pełni pasować. Elsa zostawia mi włosy rozpuszczone, poza upięciem na czubku głowy, w którego coś wplata. Zawiązuje mi wszystkie trzymania stroju każąc mi nie patrzeć. Po oglądnięciu prezentacji sprzed paru lat od razu zakładam, że będę po prostu drzewem.
- Możesz otworzyć oczy - mówi moja stylistka.
Robię to i w tej samej chwili moja szczęka opada. O nie, nie jestem drzewem, chociaż mam z niego dużo wspólnego. Góra mojego stroju składa się z przylegającego materiału imitującego małe, ciemnozielone listki. Jest bez ramiączek, ale moje ramiona są oplecione cienkimi, elastycznymi gałązkami. Dół stroju składa się ze zwiewnej tkaniny udrapowanej asymetrycznie. Zauważam, że rzeczami wplecionymi w upięcie są także małe gałązki i kilka listków. Makijaż może nie jest jak na co dzień, ale można mnie w takim rozpoznać. Mam lekko różowe usta i trochę rozświetlacza, a na oczach mam tylko maskarę i małą, ciemnozieloną kreskę. Ja nie wyglądam jak drzewo. Wyglądam jak driada leśna. Mam w sobie zarówno piękność jak i mrok.
- Podoba ci się? - pyta Elsa obserwując mnie uważnie. - Starałam się, żebyś nie przypominała tylko dziewczynki z lasu. Po twoim wystąpieniu w obronie sprawiedliwości już wiedziałam, że będziesz dobrze w tym wyglądać.
- Jest niesamowity - odpowiadam oczarowana. - Cody ma podobny?
- Tak, Maxie go wystylizowała.
Schodzimy w miejsce, gdzie już czekają rydwany. Nasz prowadzą konie o ciemnobrązowym ubarwieniu. Wyjmuję kilka gałązek ze stroju i doczepiam im do ogłowia. Potem przychodzi Cody. Wygląda podobnie, tyle że jego góra stroju ma rękawy do łokci, a dół posiada spodnie i wysokie buty. Wygląda dosłownie jak leśny elf.
- Masz - mówi Elsa podając mi jakiś włącznik. - Naciśnij, kiedy wyruszycie.
- Co to jest?
- Zobaczysz - uśmiecha się tajemniczo.
Kiedy puszczają sygnał szybko wsiadamy na rydwan i ruszamy. Naszym oczom ukazuje się wielki tor otoczony widownią, która ciągle wiwatuje. Zerkam na ekran i widzę parę z dystryktu pierwszego. A więc oni są najlepsi, tak? Narasta we mnie determinacja.
- Włączamy - informuję Cody'ego i naciskam guzik.
Nagle liście na naszych strojach zaczynają lekko świecić. To może nie wydaje się jakoś szczególnie spektakularne, ale przy połączeniu z nieziemskimi strojami daje cudowny efekt. Natychmiast znajdujemy się na ekranach, więc zaczynamy machać i uśmiechać się do tłumu. Biorę też Cody'ego za rękę i unosimy je wysoko. Wyglądamy fantastycznie, a ludzie z widowni rzucają nam kwiaty.
W końcu wszystkie rydwany stają przed wielkim podium, gdzie prezydent Snow wygłasza mowę.

Potem już prezentacja dobiega końca.
- To było niesamowite! - wita nas Owen.
- O, tak - przytakuje z entuzjazmem Pellie. - Ale teraz chodźmy do apartamentów.
Wchodzimy do dużego wieżowca i wyjeżdżamy windą bardzo wysoko. Nasz apartament jest bardzo luksusowy. Jest w nim kilka sypialni, każda z osobną łazienką, salon z telewizorem i jadalnia. Wchodzę do pokoju słysząc jeszcze, że kolacja będzie za pół godziny. Zrzucam z siebie strój i wchodzę pod prysznic. Nigdy z niego nie korzystałam, więc na początku mam problemy ale potem udaje mi się wszystko uruchomić. Muszę też się sporo zastanawiać nad wyborem płynu do mycia, ale w końcu wybieram ten o zapachu wanilii.
Po prysznicu przeglądam dużą szafę w pokoju i w końcu wybieram luźną bluzkę w morskim kolorze i czarne spodnie. Przychodzę na kolację ostatnia. Pellie akurat wypytuje stylistów o nowości w Kapitolu, a Owen rozmawia z Codym. Dosiadam się do tych drugich.
- O, witaj skarbie - odzywa się mężczyzna.
- Czy kiedykolwiek nazwie mnie pan po imieniu? - pytam z irytacją.
- Przecież ja tylko chcę podtrzymać twój nieustannie dobry humor - uśmiecha się pociągając łyka koniaku.
- Właśnie widzę. Przedstawi nam pan aktualną sytuację?
- Skoro tak bardzo chcesz. W czym jesteście najlepsi?
Oboje milczymy. Jednak nagle przypominam sobie pewną sytuację w szkole wiele lat temu...
- Cody umie nieźle się wspinać - mówię. - A to mu na pewno pomoże, jeśli arena będzie zalesiona. Oraz bardzo szybko biega.
- Nie wymyślaj! - woła chłopak. - Niby skąd to wiesz?
- Widziałam cię, jak wiałeś przed szkolnymi oprawcami jakieś cztery razy szybciej od nich, a potem szybko wspiąłeś się na dach przybudówki szkolnej.
Cody przez chwilę milczy, a potem szybko wypala:
- A Riv poluje! Widziałem, jak szła z kuszą do lasu!
- Walczysz czymś jeszcze oprócz kuszy? - pyta Owen marszcząc brwi - Trafia się bardzo rzadko w Rogu Obfitości.
- Jeszcze nożami. Saksą do walki wręcz i krótkim do rzucania.
Owen przez chwilę myśli.
- To ci może pomóc. Jutro zaczynacie treningi. Pamiętajcie, żeby za nic nie pokazywać, co umiecie. Uczcie się przede wszystkim nowych rzeczy. Cody, naucz się władać jakąś bronią.
Przytakujemy, a ja zaczynam się zastanawiać skąd Owen to wszystko wie. Jednak kiedy na stół wjeżdżają tace i półmiski z jedzeniem odkładam to na później. Tutaj jedzenie jest jeszcze bardziej wymyślne i obfitsze niż w pociągu. Nakładam sobie wszystkiego po trochu, a potem objedzona wracam do pokoju i próbuję zasnąć.
W środku nocy się budzę z koszmaru. Leżę przez chwilę bez ruchu, ale potem wychodzę do salonu i zwijam się na fotelu.
- Też nie możesz zasnąć? - pyta nagle Cody skulony na kanapie obok.
Kiwam głową i dosiadam się do niego.
- Cody... - zaczynam. - Zadałam ci pewne pytanie w pociągu. Nadal nie chcesz na nie odpowiedzieć?
Słyszę jak wzdycha.
- To jest dla mnie trudne. Ale skoro to cię tak interesuje... czy wiesz, kto jest moją rodziną?
- Nie mam pojęcia.
- A więc nie mam rodziny. Kiedy miałem pięć lat moi rodzice zginęli w katastrofie w tartaku.
O tak, słyszałam o niej.
- Nie mogłem się sam sobą zająć - kontynuuje chłopak - A nie miałem żadnych wujków, czy coś. Dlatego zabrał mnie ośrodek opieki dla dzieci.
Zamieram. Wbrew pozorom ośrodek opieki to gorsze miejsce niż Kapitol. Dzieci znajdujące się tam są bite i zmuszane do pracy siłą. Nawet mimo wyżywienia i tak są nieszczęśliwe. W ramach współczucia głaszczę go po ramieniu.
- Chciałem stamtąd uciec - wzdycha Cody - Ale nie miałem okazji. Jedyną były igrzyska.
- Zrobiłeś to nawet dla śmierci?
- Lepsza śmierć niż dłuższe życie tam.
Milczę. Potem oboje rozchodzimy się do naszych pokojów. Zasypiam mając nadzieję na brak koszmarów.
Tym razem nie nadchodzą.

*********************************
Hejka ;)
Mam nadzieję, że wpis się podoba ^^
Kto ma teraz tak jak ja ferie, łączmy się w szczęściu :)
Bardzo proszę o komentarze, do następnego wpisu!
~Ilumi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz